Electronic Beats Poland
Music

Tauron Nowa Muzyka całkiem dał radę

Prawda o dobrych festiwalach muzycznych jest prosta – mają jeden wyraźny minus: kończą się.
Gdy jechałem na tegorocznego Taurona Nowa Muzyka podjąłem jedną decyzję, aby nie nastawiać się na żaden występ. Starałem się odciąć całkowicie od wszystkiego co miałem usłyszeć podczas 4 dni w Katowicach. Wolałem słuchać nowych płyt Jaya-Z i 21 Savage, aby wejść na tegoroczną odsłonę Nowej Muzyki z pustą głową i głodem dobrej elektroniki. I być może właśnie temu zawdzięczam to jak wiele przyjemności miałem w trakcie śląskiego weekendu.
Kłamstwem byłoby stwierdzenie, że w moim małym grafiku zapisałem sobie jakiekolwiek występy artystów, których można uznać za headlinerów festiwalu. Od zawsze jeżdżenie na Nową Muzykę opierało się u mnie na sprawdzaniu didżejów i live actów tych twórców, którzy faktycznie odzwierciedlają nazwę festiwalu. I tak też było w tym roku.
Piątek zacząłem od występu Hatti Vatti na scenie Śląskie Carbon Neutral, na której w sumie najbardziej się zadomowiłem przez następne trzydzieści kilka godzin. Tam właśnie zobaczyłem jeden z najlepszych koncertów NM, którym okazała się druga wizyta w Polsce Princess Nokii. Artystka już od jakiegoś czasu miała wierną rzeszę fanów w naszym kraju po tym jak w 2016 roku wystąpiła w warszawskiej Miłości, a jej weekendowy koncert potwierdził, że kolejne występy będą się odbywały na coraz większych scenach. Mieszanka ekspresyjnych produkcji z przemyślanym i ciekawym rapem ruszyły ludzi nawet bardziej niż się spodziewałem.
Chwilę później poszedłem zobaczyć Demdike Stare, którzy potwierdzili to jak bardzo nie interesuje ich poklask przeciętnego słuchacz przenosząc słuchaczy w swój własny muzycznych świat. Następnie musiałem wybierać między występem amerykanów z Chk Chk Chk, a Romare, który już od dawna pożegnał się chyba z łatką elektroniki a skupił się na tworzeniu tanecznego jazzu, który zapewnił że scena Carbon Neutral stała się już moim ulubionym miejscem na festiwalu. Zwłaszcza, że chwilę po Romare miałem okazję po raz drugi raz w życiu zobaczyć jednego z moich ulubionych producentów ostatnich lat – Forrest Swords. Po kolejnym wyjątkowo udanym albumie, który trafił do nas w maju (a na który trzeba było czekać cztery długie lata) FS potwierdził, że umie przenieść emocje, które towarzyszą jego produkcjom, do żywego wykonywania. Matt Barnes i towarzyszący mu basista Mark Freeman wykorzystali w pełni soundsystem przygotowany dla nich przez festiwal. Mieszając swoje melodyjne i ciepłe brzmienia z głębokim basem, który mocno napierał na bębenki słuchaczy.

 

Na zachwyty jednak nie było dużo czasu bo trzeba było biec na drugą stronę festiwalu, aby sprawdzić występ Clarka, który kilka lat temu zawiódł mnie szalenie podczas występu w warszawskim Basenie. Te odczucia jednak szybko odeszły w niepamięc po tym jak zobaczyłem jego nowy live, który porwał publikę przenosząc ją do innego muzycznego wymiaru. Clark tworzy już dobre 20 lat i jest idealnym przedstawicielem tego o co chodzi w Warp Records, z którymi związany jest nieprzerwanie od początku kariery. Ciężkie techniczne brzmienie, niepokojące oświetlenie i tancerki, które początkowo mogą wydawać się dziwną decyzją, ale dopełniają interesującego show, które każdy powinien zobaczyć jeśli tylko nadarzy mu się taka okazja.

Piątek postanowiłem zakończyć słuchając Mall Graba, który niestety musiał przerwać set w połowie na dobre 30 minut po tym jak padł prąd na jego scenie. Na szczęście nie popsuło to przyjemności z tego jak ten młody Australijczyk idealnie umie wyczuć publiczność i ruszyć ją do tańca. Ironia faktu, że na festiwalu Taurona jedna ze scen nie jest w stanie wytrzymać bez braku w dostawie prądu nie uszła naszej uwadze. Na szczęście sam artysta się nie przejął faktem wymuszonej przerwy i gdy tylko mógł grać dalej po prostu wziął się do roboty ponownie zachwycając słuchaczy.
Drugiego dnia było już trochę ciężej. Po pierwsze jestem dziadem. Po drugie jestem dziadem, a więc jak to dziad ledwo zdążyłem zobaczyć drugą połowę występu Christiana Lofflera razem z Mohną. Może i wyszło mi to na dobre bo potem starając się do końca rozbudzić postanowiłem odpuścić analizowanie czy wolę Ry X czy Dtekka dzięki czemu wypoczęty i napojony w końcu zobaczyłem Gold Pandę na żywo. Brytyjczyk w Polsce pojawić miał się już nie raz. Oficjalnie ogłoszony został dobre 5 lat temu gdy miał się pojawić na Nowej Muzyce, ale ostatecznie nie dojechał do naszego kraju. Potem wiele się mówiło o tym, że „w tym roku już na pewno przyjedzie”, ale trzeba było czekać, aż do 2017, by w końcu go posłuchać na żywo. Brytyjczyk na szczęście nie zawiódł serwując jedyną w swoim rodzaju mieszankę elektroniki, hip-hopu i fascynacji dalekim wschodem. Zresztą fani T-Mobile Electronic Beats mieli możliwość zobaczenia jego występu na żywo online na naszej stronie i facebooku gdzie prowadziliśmy stream z jego godzinnego występu.

Następne godziny postanowiłem spędzić po prostu sprawdzając co się działo w różnych częściach festiwalu. Na chwilę przyciągnął mnie świetny dj set Luke’a Vibert, aby sekundy później sprawdzić jak na żywo brzmi uwielbiany Sohn. Potem po raz kolejny postanowiłem pogadać chwilę z Holendrem I-F, który zachwycił mnie swoją selekcją podczas zeszłorocznego Up to Date’a i otwartością na temat tego jak patrzy na świat muzyki elektornicznej. A cały dzień zakończyłem słuchając Lucy’ego, który tylko upewnił mnie w przekonaniu, że jego dj sety nie mają słabszych dni. A przynajmniej nie w naszym kraju.
A potem poszedłem spać i zaspałem na Williama Basinskiego.
Bo dobre festiwalu mają to do siebie, że niestety za szybko się kończą. A gdy jesteś dziadem to mogłyby mieć jeszcze dzień przerwy po środku.

Loading...