Electronic Beats Poland

Pożegnanie z (krakowską świętą) Krową

Nie ma już miejsca w Krakowie dla świętości, świętych i Świętej Krowy również. Pod koniec maja jak grom z jasnego nieba gruchnęła wiadomość o zamknięciu krakowskiego klubu, a w długi weekend czerwcowy w niepozornej piwnicy na Floriańskiej odbędą się ostatnie imprezy. Z tej powodu postanowiliśmy oddać głos kolektywom i twórcom cyklów związanych najmocniej ze Świętą Krową, by przywołały kilka wspomnień związanych z klubem, żegnając się tym samym z miejscem po raz ostatni.

Deep Impact (Robek, Spajder Jeruzalem, Flea, Libront)

Nie da się ukryć, że Krowa stanowiła prawdziwy inkubator dla cyklu Deep Impact – to właśnie tam doprecyzował się koncept naszej wspólnej działalności: mieliśmy grać “głębokie” 4×4, przez które rozumieliśmy wówczas głównie klasyczne dub techno. Przytulna piwnica Krowy wydawała się dla takiej muzyki idealnym miejscem. Na początku robiliśmy imprezki za darmo, zapraszając lokalnych (tj. krakowskich i śląskich) DJ-ów (Olivia, Eltron, Stru, Essence), ale po naszym pierwszym bookingu zagranicznym (Mikkel Metal w Alchemii) nabraliśmy wiatru w żagle i zaczęliśmy też pobierać kasę za wjazd – na początku w zawrotnej kwocie 5 złotych, która i tak sprawiała, że niektórzy od bramki się odbijali – no cóż, taki był wtedy (i czasami do dzisiaj jest) urok krakowskiego clubbingu. Dziś ciężko to sobie wyobrazić, ale kiedy bardziej rozkręciliśmy się jako cykl (2013-2019) gościliśmy w Krowie takie tuzy jak Błażej Malinowski, Michał Jabłoński, Milena Kriegs czy Sept, którzy obecnie zapełniają big roomy na całym świecie.

W miarę jak Krowa zmieniała się coraz bardziej w miejsce imprez, poszerzał się też nasz skład, przez który przewinęli się guru krakowskiej sceny: Optik i Eta Hox; dołączyli do nas również na stałe Libront i Spajder Jeruzalem, którzy swoje cykle (odpowiednio NIC i Wyroby Technopodobne) również stawiały pierwsze kroki w piwnicy na Floriańskiej. By uzmysłowić sobie, w jak wielkim stopniu splotły się drogi Deep Impact i Krowy warto powiemy, że zorganizowaliśmy tam 62 imprezy pod własnym szyldem, co oznacza 500 przetańczonych godzin i ok. 5 tysięcy gości. Grało u nas ponad 80 DJ-ów i DJ-ek, a średnio w Krowie przewijało się 50-100 ludzi, choć raz parę razy zbliżyliśmy się do dwóch setek (jak absurdalne są to liczby, niech uzmysłowi fakt, że na parkiecie w Krowie mieści się maks. 40 osób, plus może drugie tyle na barze i schodach).

Organizowanie imprez w Krowie często wymagała od nas pewnej kreatywności organizacyjnej: od konieczności budowania DJ-ki, załatwiania ekranów i pieczątek, donoszenia piołunówki, biegania po sklepach w poszukiwaniu drobnych do wydawania, przez rozstawianie po kątach wieczornych gości “pubowych” (Krowa za dnia funkcjonuje też jako przytulna knajpka), by zrobili miejsce na dancefloor, po konieczność zabezpieczenia bocianiego gniazda na balkoniku na potrzeby stanowiska VJ-skiego. W tym momencie chyba możemy potwierdzić najstarszą tajemnicę poliszynela związaną z naszą działalnością w Krowie: tak, to prawda, że na pewnej imprezce padły wizualizacje, bo ktoś ordynarnie załatwił się na pozostawionego chwilowo bez nadzoru laptopa.

Choć w okresie pandemicznym nasza działalność w Krowie w oczywisty sposób zamierała, by potem ruszyć z powrotem może nie aż tak intensywnie, jak byśmy sobie tego życzyli, to koniec Krowy będzie stanowił dla nas wszystkich ogromną stratę. Za sprawą tego miejsca już zawsze będziemy widzieć naszą muzykę jako stworzoną do tego typu przestrzeni: niewielkich, przytulnych piwnic owianych kadzidłami. W Krakowie coraz trudniej o tego typu skromne, gościnne i naturalne miejsca. Uważamy, że zasuwająca na złamanie karku scena klubowa bez Krowy sobie poradzi i może nawet średnio odczuje ten fakt w brutalnych kategoriach liczb (coż znaczy norka mieszcząca pięćdziesiąt osób?), ale tracąc tę miejscówkę straci miejsce jedyne w swoim rodzaju, które wciąż miało niewykorzystany chyba do końca potencjał przytulenia gości poszukujących w klubowych fikołkach raczej ciepła i ukojenia niż “wpierdolu”. Spoczywaj w spokoju, Krówko!

By loading the content from Soundcloud, you agree to Soundcloud’s privacy policy.
Learn more

Load content

NIC (Libront, KTLH, Pastwa)

Kurz, pot i dym, nawet łez i krwi, trochę jak relacja z odrobinę patologiczną mamą, którą dla wielu kolektywów pozostanie Święta Krowa. Nasza pierwsza impreza była pewną niespodzianką pod kątem realizacji. Gości, poza odległym dudnieniem, powitał zapach kościelnych kadzideł, za progiem czekała połyskująca czerń folii pokrywającej ściany. To był, swoją drogą niemal cud, że udało się ją przymocować, bo kurz pokrywający cegły pamiętał być może jeszcze papieża Polaka. Do końca życia zapamiętamy jego duszący, smolisty zapach i żółty, tłusty osad na palcach. Od 2016 roku spędziliśmy na montażach łącznie blisko dwie roboczodoby, gdyby nie pandemia dociągnęlibyśmy pewnie do trzech. Mimo nabywanego doświadczenia, każda impreza zawierała w sobie spore pokłady improwizacji, niemal zawsze jakieś niespodzianki, a czasem nawet komedie. Za przykład świetnie posłuży demontaż pierwszej edycji, kiedy zamiast odciąć trytytkę ostrze nożyczek napotkało kabel pod prądem, z którego w momencie przecięcia poszedł snop iskier. Do dziś nie wiadomo co zasilał ten kabel, bo nic nie przestało działać, NIC także, a nikomu nic się nie stało. W Krowie przeżyliśmy wszystko. Od tłumów wylewających się aż na Floriańską, po domówkową atmosferę imprezy na kilka osób. Od ściany ludzi naprzeciw głośników, po ludzi odbijających się od ściany najintensywniejszego nojzu naszych (he,he) warm-up’ów. NIC więcej nie powiemy. Kto ma wiedzieć, ten wie.

Pierwszy plakat, jaki wisiał w Świętek Krowie

SAY YES TO TECHNO (Kola, Maciej Przybylski, Mateusz Źróbek, Kowa)

Święta Krowa zachęcała spiralnym zejściem do magicznego świata. Po drodze do wnętrza mijało się niewielkie okienko, z którego rozpościerał się widok na scenę. Od razu wpadało się na bramkę, która jako strategiczne miejsce i centrum-serce klubu była punktem wielu zapoznań towarzyskich i miłosnych. Siedząc na niej widziało się zarówno tłum tańczący przed DJ’ką, jak i rozgadanych ludzi przy barze; muzykę z tego miejsca było słychać idealnie. Niewielki rozmiar danceflooru dawał poczucie bardzo intymnej relacji grającego z publiką. Brzmienia wydobywał legendarny krowowy mikser, który wyglądał, jakby został dopiero przywieziony ze strefy działań wojennych – mimo to jakoś dawał radę. Zawsze też znalazł się jakiś amator lub jakaś amatorka brzmienia spod głośnika. Za plecami DJ-a a frontem do roztańczonych osób rozpościerało się mętne lustro. Przed nim często rozwieszaliśmy ekran projektora, na którym rzucane były czarno-białe filmy z różnorakich gatunków. Dzięki nim można było się zapoznać z niezłym kawałkiem kinematografii, a „Człowiek z kamerą” stał się jednym z naszych ulubionych obrazów. Dobry widok na wizualne tło można było złapać z antresoli, pod którą niemal zawsze ukrywali się w ciemności ludzie.

Po drugiej stronie bramki znajdowała się mała sala barowa i kilka małych stoliczków z ceramicznymi blatami – przy nich można było się mocno nachylić do rozmówcy i wychylić drinka. Wspaniałym towarzystwem były także barmanki i barmani, a co wydarzyło się w składziku – zostało w składziku. Od baru można było w dodatku zejść o kilka schodów niżej do ukrytego w kącie stolika. To było już porządne pięć stóp pod ziemią. A wychodząc, żeby zaczerpnąć świeżego oddechu, można było zapoznać się z kimś ciekawym, kto zakręcił się obok wejścia do bramy. Przestrzeń przy drzwiach do klubu była liminalna, a stali bywalcy potrafią wymienić wiele rodzajów lokali, jakie rezydowały obok: muzeum kotów, tatuaże, czy finalnie punkt testowania Covid19.

Będzie brakować tego miejsca – mało klubów i lokali ma taką atmosferę, w której cała publiczność stawała się twoją ekipą na imprezie.

By loading the content from Soundcloud, you agree to Soundcloud’s privacy policy.
Learn more

Load content

ELEKTRONICZNY AZYL (Fonix)

Elektroniczny Azyl to pomysł na muzykę, który ewoluował w ciągu lat. Zaczynaliśmy w 2009 wraz z Kinzo Chrome i Olivią, prowadząc nocne audycje w rozgłośni akademickiej Radiofonia, a koło 2011 roku ze swoim cyklem zacząłem pojawiać się w Świętej Krowie – plakaty z imprez przypominają mi o zagranej tam imprezie sylwestrowej w 2012 roku. To były czasy kiedy poruszałem się w estetyce deep-house i Detroit- techno, powoli zmierzając w kierunku deep i dub techno. Nigdy nie dbałem o dostateczną promocję, nie przepadając za nachalnym marketingiem, co powodowało, że imprezy w tamtym okresie miały dobrą atmosferę, ale wąskie grono bywalców, przez co nie były dochodowe. To był czas dużej konkurencji klubowej – Święta Krowa sąsiadowała z Pauzą i Łodzią Kaliską, które w tamtym okresie były bardzo modne, a mała przytulna piwniczka obok była znana głównie koneserom tej undergroundowej subkultury klubowej. W centrum Krakowa istniało 5, a nawet 7 miejsc, które grały zbliżoną do siebie gatunkowo muzykę. Z czasem kolejne upadały (Roentgen, Krzysztofory, Łódź Kaliska, Pauza, Rozrywki 3 , Folia Concept), a Święta Krowa nadal istniała, niewzruszona niczym skała, na rozszalałym morzu komercyjnej tandety zalewającej centrum Krakowa. Formuła moich wydarzeń w Krowie też uległa metamorfozie, bo po sukcesie zorganizowanej przeze mnie sceny festiwalowej Zen canzon na Goa Dupa Festival, zacząłem robić wydarzenia z głęboką elektroniką i muzyką elektroakustyczną (czyli ambient, ambient dub, dub , muzykę klasyczną, muzykę sakralną, muzykę chóralną, jazz i muzykę akusmatyczną). Byłem odkrywcą nowych lądów, eksperymentując z poezją, światłem i scenografią, tworząc właściwie parateatralne wydarzenia nie do odnalezienia w żadnym innym miejscu. Słuchacze mówili mi o przeżywanym oczyszczeniu i intensywnych stanach emocjonalnych wykraczających poza przeżycia estetyczne: ktoś płakał albo przeżywał głębokie wzruszenie. Duży wpływ wywarł na mnie Jacaszek którego poznałem przed jego koncertem w Krowie, ale zapraszałem też wtedy do współpracy ciekawych ludzi: Juliusza Doboszewskiego – filozofa z syntezatorami modularnymi, Agatę Jabłońską , a pod sam koniec mojej działalności zorganizowałem koncert z moim mistrzem muzycznym Mietkiem Litwińskim, uczniem Karlheinza Stockhausena, kompozytorem i multiinstrumentalistą, który spędził wiele lat w Nowym Jorku, grając m.in. z Johnem Cage’m i występując w słynnej Carnegie Hall. Ten koncert pod nazwą „Od Pitagorasa do Cage’a” zgromadził kilkadziesiąt osób, był perłą wydarzeń w Świętej Krowie i prawdopodobnie też najciekawszym koncertem, jaki przeżyłem w swoim życiu. Niektórzy z przypadkowych uczestników po koncercie wyszli trochę wystraszeni, ponieważ nie do końca rozumieli co się dzieje, ale wtedy naocznie zobaczyłem jak odpowiednia muzyka może wpływać na słuchaczy i jaką ma siłę. To są takie doświadczenia w życiu człowieka, których żadne słowa nie oddadzą, a kilka z nich przydarzyło mi się właśnie w Krowie.

FUTUDRAMA (Mr Floppy, Kenjah, Kontrol)

Najlepsza domówka na mieście – tak właśnie z przymrużeniem oka nazywaliśmy nasz imprezowy serial w Świętej Krowie. Przygodę z klubem rozpoczęliśmy od 14. imprezy naszego cyklu we wrześniu 2018. Współpraca od początku układała nam się znakomicie, a wyjątkowo dobra i przytulna atmosfera tego miejsca sprawiła, że zorganizowaliśmy w nim aż 26 wydarzeń. Każde z nich przekazywało uczestnikom mnóstwo pozytywnej energii i zawsze było świetną okazją do spotkań w międzynarodowym gronie sympatyków D’n’B. Nasi imprezowicze wiedzieli, że przychodząc do Krowy wchodzą do świata dobrej zabawy przy najbardziej skocznej selekcji, którą starannie tworzyliśmy z tego co aktualne i na czasie w muzyce D’n’B. Do grania w Krowie zapraszaliśmy ciekawych gości, z którymi udawało się odpowiednio zbalansować muzyczny klimat imprez. Nie było ani za lekko, ani za ciężko nie było też monotonii i monotematyczności. Kto wpadał do nas na imprezę, dostawał swój niewielki kawałek podłogi i kawałek swojej ulubionej muzyki, z którą był w stanie zapomnieć o wszystkich problemach dnia codziennego. Zagrało u nas wielu bardzo dobrych DJ-ów. Przyjeżdzali goście spoza miasta: Living Plastic, Casper Levy, Northface, P.No, Ginee, Zenon, Wobler, Protest, Hash, Young B, Unnamed, Dethria, Bolty oraz praktycznie wszyscy lokalsi krakowskiej sceny D’n’B.

Święta Krowa była najbardziej drum’n’bassowym klubem w Krakowie i z pewnością wpisała się w jego historię. Będzie brakowało takiego adresu i na pewno z ogromnym sentymentem i łezką w oku cała społeczność Futudramy będzie ten klub wspominać.

KEEP IT LOW (Brioche, Catch_22, Polywell i Zdrowa Żywność)

Święta Krowa – miejsce, z którego zapach palo santo rozchodził się na całą Floriańską. Miejsce, które pachniało piołunówką oraz dobrą zabawą. Miejsce, w którym o 6 rano grałeś ostatni numer i nagle weszło 30 osób, wiec zabawa przedłużyła się o nie wiadomo ile. Miejsce, do którego można było przyjść w ciemno, bo zawsze spotkało się kogoś znajomego albo można było wbić na impromptu b2b o każdej porze. Miejsce, gdzie w czwartki stawiało się decki na barze i kręciło się imprezę. Miejsce, gdzie na wejściu o 3 nocy spotykasz Jacka Sienkiewicza, bo akurat był przejazdem i postanowił wpaść. To tutaj zaczęły się regularne weekendowe bookingi oraz własne cykle imprez. Tutaj zaczęło się Keep It Low – cykl, którego nazwa nawiązuje do Lo-Fi house, przeżywającego wtedy renesans i w takim też klimacie organizowaliśmy pierwsze wydarzenia. Początki były dość zabawne ponieważ byliśmy i nadal jesteśmy dość eklektyczną i każdy z nas wywodził się z innego backgroundu, Brioche (wraz z K Name) to zapaleni housiarze, Catch_22 wielbiciel industrialu i techno, Zdrowa Żywność – swego czasu ultrafan L.I.E.S Records oraz posiadacz najdziwniejszych z winyli. Do składu dołączył też Pollywell lubujący mocniejsze brzmienia.

W czasach okołocovidowych nastąpiła „zmiana programu” i przebiegunowaliśmy się z Lo-Fi house w stronę electro/EBM/breaks. Dodatkowo dbaliśmy o stronę wizualną – naszą wizytówkę – zawsze mieliśmy specyficzne wizuale; niskobudżetowe produkcje, zwłaszcza horrory, perełki kina wschodnioeuropejskiego, później animacje z odmętów internetu. Aktualnie, Z Lo-Fi została jedynie nazwa.

WULKAN (Meke, Kondrat, Vagary)

Ta piwnica była członków Wulkanu miejscem wyjątkowym, czymś na kształt domu (piwnicy) kultury. To tu stawialiśmy pierwsze kroki, dawaliśmy upust swoim zajawkom i zapraszaliśmy gości z całej Polski. Większość z nich była zdziwiona, że w tak małym miejscu może mieścić się tyle energii, ludzi (niektórzy wchodzili oknem prosto na antresolę) i że każdy z bywających tam tancerzy był otwarty na muzykę wszelaką i ponad podziałami. Zagościliśmy w Krowie w 2019 z naszym drugim wydarzeniem w ogóle i zostaliśmy tam na dłużej. Teraz może ciężko w to uwierzyć, ale w tej ciasnej przestrzeni grali chociażby Phatrax, Penera czy Shjva. Jedną ze śmieszniejszych akcji, jaką pamiętamy z klubu był legendarny zjazd po schodach prosto do środka przed bramkarza, dokonany przez naszego serdecznego przyjaciela MC Maślaka. Na szczęście nic mu się nie stało i przetańczył całą noc. Te schody Krowy to był swoisty weryfikator stanu trzeźwości gości w wielu przypadkach!

Gdzieś wyczytaliśmy, że Święta Krowa kojarzy się z wolnością. To stwierdzenie jest bardzo w punkt. Za każdym razem jak przychodziliśmy tam czy grać czy po prostu spotkać się ze znajomymi, to zawsze czuliśmy się komfortowo. Brakować będzie nam też na pewno atmosfery kameralności – w Krakowie niestety jest coraz mniej przytulnych, małych miejsc z prawdziwą atmosferą. Fantastyczne było też to małe nagłośnienie, które już po pierwszej wkręconej płycie rozwalało ten parkiet, klimat tańców bez koszulek, no i oczywiście ciepłego piołuna! Ale wierzymy, że nie jest to koniec i kiedyś jeszcze spotkamy się na Wulkanie pod szyldem „Święta Krowa”.

Published June 17, 2022. Words by Agata Ogórek.