Electronic Beats Poland

Zanurzyć się w Czeluści. Relacja z Czeluść SneakerStudio Festiwal 2021

Czy klimat klubowych eventów da się przenieść na wymiar festiwalowy? Jedno nie wyklucza drugiego - tam, gdzie nastrojowa elektronika przeplata się z rapem, a mrok i melancholię przełamuje subtelny wokal, można sporo pokazać. I choć kolektyw Czeluść zazwyczaj wybiera mniejsze, niedostępne dla masowego odbiorcy przestrzenie, w przypadku kolejnej edycji swojego festiwalu postawił na pełną ekspozycję. Ostatni weekend lipca w Krakowie był doskonałą okazją, by zanurzyć się w “czeluściowości” - odkryć polską scenę basową i usłyszeć najnowszych zawodników w świecie hip-hopu.

Tegoroczna Czeluść nie miała łatwego zadania – pandemiczny rok pokrzyżował wiele planów, konieczna była zmiana lokalizacji, kilku oczekiwanych od dawna wykonawców nie mogło pojawić się w Polsce. Mimo wszystko organizatorom udało się zapewnić wysoki poziom, line-up wypełnić różnorodnymi brzmieniami i spełnić oczekiwania, które pokładała w nich publiczność. I jeśli już przy odbiorcach Czeluści jesteśmy, to tak wiernych i oddanych fanów nie spotyka się na każdym jednym festiwalu. Wielokrotnie słyszałam, że “Czelo Pyski” są społecznością bardzo wyjątkową, przyjazną i bardzo zaangażowaną zarówno w muzykę, jak i styl kolektywu, a tę energię odczuwało się w tłumie. Nieważne, czy ktoś przyjechał na to wydarzenie dla hip-hopu, elektroniki, znanych artystów czy dopiero wspinających się po drabinie sławy wykonawców – Czeluść łączy wszystkie te elementy, a całość serwuje swoim odbiorcom w bardzo niecodziennej formie.

1:1

Być może polska scena basowa nie należy do największych, ale za to działa dość prężnie i wzajemnie się wspiera. Sama Czeluść nie jest też dużym, nastawionym na masowego odbiorcę festiwalem. Daleko mu do popularności największych w Polsce imprez muzycznych – odbiega od nich i stylistycznie, i marketingowo, obraca się w innych brzmieniach, a także ściąga inną publiczność, niż “popularne” eventy. Wybiera też inne, mniej oblegane przestrzenie w mieście – Klub Hol może jest nieduży, ale ma spory potencjał, jest przyjazną słuchaczom przestrzenią i dobrze wpisuje się w klimat Czeluści. Nie można było, oczywiście, uniknąć porównań z nieistniejącym już Zet Pe Te – dotychczasowym miejscem imprez krakowskiego kolektywu – i choć technicznie Klub Hol nieco zawiódł, akustyce, oświetleniu i ogólnej atmosferze nie mam nic do zarzucenia. Brak klimatyzacji nie stał jednak na przeszkodzie, by w pełni przeżywać festiwalowe emocje – nawet jeśli momentami było za gorąco, chwilę oddechu można było złapać na zewnątrz, na nadwiślańskich bulwarach.

Na festiwale jeździ się z różnych powodów, jednak najważniejszym i decydującym czynnikiem bywa właśnie muzyka i możliwość odkrycia nowych brzmień. Choć nie każdy koncert lub set odpowiadał w 100% mojemu minimalowemu gustowi, na Czeluści znalazłam coś dla siebie, pozwoliłam się zaskoczyć. Nie spodziewałam się, że bardziej będzie mnie ciągnęło ku scenie SneakerStudio, gdzie królował hip-hop; nie sądziłam też, że części elektronicznej poświęcę o wiele mniej czasu, a to właśnie od niej sporo oczekiwałam. O ile często wychodzę poza techno, lubię zadziorny trap, połamane brzmienia drum and bass i piękną, dubstepową głębię dźwięku, nie do końca odnalazłam je podczas Czeluści. Usłyszałam ich elementy w wielu setach, ale grane były szybciej, agresywniej, ciężej – momentami miałam wrażenie, że druga scena jest wręcz fizycznie za mała na taką ilość uderzeń na minutę, a selekcja i dość ostre przejścia między utworami przytłaczają. Nic jednak nie stało na przeszkodzie, by zajrzeć na mainstage – zarówno koncerty hip-hopowe, jak i sety wyrównały tę energię.

Hip-hop triumfuje

Najlepsze występy podczas Czeluść Festiwal? Prywatny ranking każdego uczestnika imprezy zapewne wygląda nieco inaczej, ale moja opinia pokrywa się ze zdaniem większości – nie bez powodu Hewra ma w Polsce niemal gwiazdorski status, charyzma sceniczna Zdechłego Osy budzi fascynację, Kaz Bałagane gromadzi największą publiczność, a Janusza Walczuka słucha się z “przyjemną przyjemnością”. Wokalnie wszystkich bije na głowę jednak Linda – i gdy na scenie pojawiła się stojąca za wieloma “czeluściowymi” utworami osoba, autentycznie nie można oderwać od niej oczu. Jej zjawiskowy głos, subtelna energia i oszczędna ekspresja sceniczna sprawiają, że mrok i melancholia rozpływają się, stają się delikatniejsze. Muzyczne połączenie i pasję, którą dzielą z Jutrø, czuć od pierwszych sekund stworzonego wspólnie materiału – i tym bardziej czekam na mastery przedpremierowo wykonanych w trakcie festiwalu utworów.

Choć na scenie SneakerStudio prym wiódł hip-hop, kontynuacją koncertowych wrażeń były dj-sety – wystąpili najważniejsi reprezentanci sceny basowej, tacy jak Da Vosk Docta, Forxst, Sokos czy MYSTXRIVL. Na nich czekałam najbardziej i nie rozczarowałam się. Jeśli miałabym wybrać najlepszy dobór utworów, najwyżej oceniłabym Forxsta – melodyjny, przemyślany, rytmiczny i spójny set kilka razy mnie zaskoczył, ale zdecydowanie najbardziej trafił w mój gust. Sporym zaskoczeniem była dla mnie niemal gabberowa selekcja, którą przygotowali ka-meal i blind.scream. Nie spodziewałam się aż takiego tempa na basowym festiwalu, ale stary dobry hardcore wrócił do łask i czuję, że wkrótce zagości na kolejnych muzycznych eventach.

Pozwolić się zaskoczyć

Równie ciekawie obserwowałam set samych organizatorów, czyli Jutrø i Kosy, back-to-back z Brothel’em. Wspominałam już o społeczności skupionej wokół krakowskiego kolektywu, wiernych fanach ich muzyki i stylu, i występ twórców Czeluści był niejako ukłonem w ich stronę. “Czelo Pyski” potrafią się bawić jak mało kto, ale jednocześnie dawać występującym artystom mnóstwo paliwa. Tę autentyczną i wyjątkową energię czuło się od samego momentu wejścia na teren festiwalu, jak i pod samą sceną.

Kolejny element festiwalu, który zwrócił moją uwagę? Muzyczna selekcja i podejście do przejść między poszczególnymi utworami – o ile w minimalowych setach przykłada się ogromną wagę do równego rytmu i zgodności uderzeń, tak na Czeluści ta zasada zupełnie nie obowiązuje. Trap, hip-hop, brostep, drum and bass i przeróżne brzmienia elektroniki mieszają się ze sobą w dowolny sposób. Nie ma obowiązku sztywnego trzymania się “sztuki dj-skiej”, przez co można zagrać to, co się podoba. I choć mi osobiście taki styl nie do końca odpowiada, z drugiej strony pozwala artystom na różne eksperymenty i zbadanie, jak na nie zareaguje publiczność.

Gdybym miała opisać ten festiwal jednym słowem, powiedziałabym, że zanurzenie w “czeluściowość” jest intensywne. Muzykę, atmosferę, różnorodność i wyjście poza sztywne reguły odczuwa się dość mocno – ale otwartość na to, co nowe i zaskakujące, zawsze jest ciekawym doświadczeniem. Niektóre rzeczy mogą wydarzyć się tylko na Czeluści, i to jest w tym festiwalu najlepsze.

Published August 16, 2021. Words by Agata Omelańska, photos by Kacper Kwiecień.