Święta Rosalia
Wbrew oczekiwaniom, zachodnia muzyka pop nie rozwija się w tempie, na jakie zasłużyły nasze czasy. Kiedy Weeknd z mixtape’owego fenomenu blogosfery przeradzał się w prawdziwą gwiazdę, a producenci w rodzaju Eviana Christa trafiali na mainstreamowe płyty, wydawało się, że pop jak nigdy wcześniej podłączy kroplówkę undergroundowej kreatywności i ruszy do przodu pełną parą. Niestety, kroplówka może i cieknie, ale bardzo powoli. Za to trap i wszelkie formy hip-hopowych mutacji dosłownie pożarły tradycyjny pop. Zresztą “tradycyjny pop” to w zasadzie skrót myślowy – “pop” to muzyka popularna, której gatunkowe barwy zmieniają się zależnie od sezonu. Niemniej jednak istnieją pewne formy, które sprzyjają popularności, choćby rutynowa struktura piosenki, chwytliwość motywów, czy gładkie, przystępne i czytelne brzmienie. I tak, Ariana Grande to dobry przykład na to, że tradycyjny pop wciąż jakoś się opiera trapowej fali – ale przykład to jeden, zresztą szybko zbijalny choćby popularnością utworów Lil Pumpa.
Zazwyczaj – z drobnymi wyjątkami – mówiąc “międzynarodowy pop”, myślimy tak naprawdę “amerykański pop”. Ale od kilku lat ten krajobraz coraz bardziej podmywają utwory z innych krajów. Sukces “Despacito” (który wpuścił reggaeton do głównego obiegu dużo mocniej, niż Daddy Yankee i jego “Gasolina”), coraz większa obecność dancehallu w pop-rapowych produkcjach, rosnące znaczenie k-popu (z BTS na czele) – to sygnały, że hegemonia USA zaczyna się chwiać. I trudno się dziwić, nieanglojęzyczna publiczność jest gigantyczna i idzie po swoje. Amerykański pop lubił czerpać z muzyki z całego świata – np. “białe reggae” straszy nas od dekad – ale nadchodzi czas, kiedy to artyści i artystki spoza zachodniego świata będą dyktować trendy. Również dzięki takim platformom, jak YouTube czy serwisy streamingowe, utwory nieanglojęzyczne mogą rywalizować z amerykańskimi hitami na równych zasadach – w jakimś sensie są one bardziej demokratyczne, niż np. radio czy telewizje muzyczne sprzed lat i publiczność ma większy i bardziej swobodny wybór. Zresztą niedawno youtube’owy kanał T-Series z muzyką z Indii zbliżył się ilością subskrybentów do PewDiePie (kanał z największą ilością subskrypcji) i raczej go zdetronizuje, co pokazuje liczebny potencjał nieanglojęzycznej publiki. Spodziewam się, że w najbliższych latach może nas czekać również popkulturowe przebudzenie Chin, co już zaczęło się np. w blockbusterowym przemyśle filmowym.
Dobra piosenka przekracza językowe bariery (nie mówiąc o tym, że jednak większość ludzi tekstów raczej nie słucha), a zastrzyk inspiracji – nowych brzmień, rytmów, melodii – jest zawsze przydatny. Jesteśmy w ciekawym momencie historii, kiedy muzyka spoza kręgu zachodniego naprawdę zaczyna sekwencję odliczania do startu na wyżyny popularności. Jedną z płyt, która w tym roku robi sporo zamieszania w różnych kręgach, jest ‘El Mal Querer’ katalońskiej piosenkarki występujęcej pod aliasem Rosalía.
Rosalíi daleko do popularności choćby Ariany Grande, ale jej utworom udaje się wykręcać w miarę solidne ilości wyświetleń, czasem dobijające kilkudziesięciu milionów. A myślę, że to dopiero początek jej popularności. Podbiła serca krytyki muzycznej, podbija je również wśród bardzo zróżnicowanej publiczności, nie tylko hiszpańskojęzycznej. Piosenkarka przebiła się do szerszej świadomości dzięki płycie ‘Los Ángeles’, wydanej w zeszłym roku. Krążek zebrał wyśmienite recenzje, ale był zbyt wąski stylistycznie – dominowało flamenco – by dotrzeć do gigantycznego oceanu popowej publiczności.
‘El Mar Querer’ to zupełnie inna historia. Wciąż czuć tu flamenco, ale opakowane w nowoczesne bity. Manipulacje głosem artystki odsyłają do zabiegów znanych muzyce pop, elektronice i hip-hopowi. To bardzo odważna, miejscami dziwna płyta. A jednak w hipnotycznym głosie Rosalíi jest jakaś uniwersalna wartość, być może autentyczność, którą współczesny pop co najwyżej fabrykuje, a być może uczuciowa desperacja, która pozwala nam odetchnąć od problemów. Produkcyjnie słychać tu wiele znajomych wątków: czasem hip-hop, czasem muzykę klasyczną, a czasem nawet dalekie echa post-clubu. Rosalía może łatwo wyrosnąć na jeszcze większą gwiazdę: nie boi się rapować (ważna cecha w epoce dominacji hip-hopu, która skończy się nieprędko), ma piękne melodie i interesujące teledyski (podstawa sukcesu w społeczeństwie wizualnym), operuje religijnym imaginarium (z pozdrowieniami dla pionierki Madonny) na równi z uliczną modą. Ale nawet jeśli nie sięgnie stratosfery, to wysyła ważny sygnał branży muzycznej: można osiągnąć sukces w dużo ciekawszy sposób, niż ugrzeczniając hip-hop z tatuażami na mordzie, lub udając Led Zeppelin.
‘El Mar Querer’ to niesamowity album, wielokrotnie wywołujący ciarki na skórze (‘Bagdad’ zostawił mnie dosłownie na podłodze, chlipiącego). Chociaż Bad Bunny czy J Balvin torują drogę hiszpańskojęzycznej muzyce w mainstreamie dużo mocniej, to Rosalía wykrawa miejsce dla twórczości odważnej, świadomej i niepodatnej na branżowe manipulacje. Z ekscytacją czekam na kolejne błyski nieanglojęzycznych gwiazd na popowym niebie!
Published November 19, 2018.