Electronic Beats Poland

PRESHA: Nie patrzę na producentów przez pryzmat tego, gdzie mieszkają #wywiad

Geoff Wright, znany szerzej jako Presha czy Korse, to DJ radiowy i klubowy, promotor, dystrybutor, właściciel wytwórni i mentor wielu artystów. Od ponad 30 lat aktywnie uczestniczy w wielu projektach muzycznych, w tym prowadzi labele Samurai i Horo. Znany jest ze swojego kuratorstwa, doskonałego smaku i prekursorstwa. Muzyka, którą wydaje, stała się znakiem rozpoznawczym dla miłośników DnB z domieszką techno, ambientu, eksperymentu czy industrialu na całym świecie. <br />

13-go stycznia ’23 wraca do Polski, by wraz z przedstawicielami swoich labeli zagrać po raz pierwszy w naszym kraju pod szyldem Samurai/Horo w warszawskim klubie Jasna 1 na zaproszenie Lost In Ether.

Jaką muzyczną drogę przebył, by być tu, gdzie znajduje się obecnie? Skąd czerpie inspiracje? Czym jest dla niego praca z artystami i co sądzi o kondycji współczesnej sceny muzycznej? Sprawdźcie gościnny wywiad Doroty Smyk z artystą!

DS: Jesteś artystą z wieloletnim doświadczeniem. Dla wielu ikoną muzyki Drum and Bass oraz mentorem. Jak zaczęła się Twoja przygoda z muzyką?

Cała moja rodzina poświęcała mnóstwo uwagi muzyce. Ojciec był wielkim fanem Elvisa Presleya i wydaje mi się, że jego entuzjazm do tej dziedziny sztuki udzielił się mnie i rodzeństwu. Mój starszy brat był kolekcjonerem płyt (Led Zeppelin, Black Sabbath itp.). To on zapoznał mnie z rockiem i wysłał na kurs muzyki. Również reszta rodzeństwa miała obsesje na punkcie dźwięków. Dorastając, patrzyłem jak muzyka kształtuje ich życie. Moim pierwszym prawdziwym doświadczeniem muzycznym było śpiewanie w zespole thrashowym na przełomie lat 80. i 90. Trochę dziwnie się to potem potoczyło, bo następnie – w latach 90-tych – zająłem się DJ-ingiem muzyki rockowej, aż w końcu całkowicie przerzuciłem się na elektronikę; około 1995 roku.

By loading the content from Soundcloud, you agree to Soundcloud’s privacy policy.
Learn more

Load content

Pochodzisz z Nowej Zelandii. Jak wyglądała tamtejsza scena, kiedy zaczynałeś, a jak się mają sprawy obecnie?

Scena muzyczna w Nowej Zelandii na przełomie lat dziewięćdziesiątych i dwutysięcznych tętniła życiem. Przez 10 lat byłem częścią firmy zajmującej się promocją i dystrybucją muzyki, która sprowadziła do naszego kraju DJ-ów i brzmienia z Wielkiej Brytanii. To był ekscytujący czas. Byliśmy świadkami rozkwitu sceny Drum and Bass z jej wszystkimi zwrotami akcji, na długo przed tym, jak Internet otworzył szerokie wrota możliwości i sprawił, że wszystko stało się zbyt łatwe. Nowa Zelandia to kraj o niewielkiej populacji, ale jej mieszkańcy to ludzie, którzy namiętnie oddają się edukacji i ekscytacji muzycznej. Bycie częścią tej epoki zapewniło mi niesamowitych doświadczeń, wzbogaciło moje życie. Wielu brytyjskich DJ-ów zauważyło, że Nowa Zelandia jest jednym z najciekawszych i ulubionych miejsc, w których występowali, a część tego stworzyliśmy właśnie my, pracując nad edukacją naszej publiczności.

Nie wiem do końca jak to wygląda teraz. Nie mieszkam tam już od 10 lat i w tym czasie zagrałem w Nowej Zelandii tylko raz (w ubiegłym roku). To był naprawdę świetny występ, ale mam wrażenie, że nie jestem już „na czasie” z tamtejszymi wydarzeniami muzycznymi.

Obecnie mieszkasz w Berlinie. Tam prowadzisz labele, organizujesz wydarzenia pod szyldem swoich projektów w klubie OHM. Co sprawiło, że postanowiłeś osiąść właśnie w tym mieście?

Do Berlina trafiłem w drodze na festiwal Sun and Bass w 2010 roku. Różne zmiany życiowe sprawiły, że życie w Nowej Zelandii nie było wówczas dla mnie zbyt atrakcyjne, a moje doświadczenia z tego festiwalu pozwoliły mi zrozumieć, że nadszedł czas na przeprowadzkę do Europy. Niemcy były miejscem, do którego najłatwiej było mi uzyskać wizę. Przeprowadzka była trochę zrządzeniem szczęśliwego losu, ponieważ od razu dobrze poczułem się w tym miejscu. Zacząłem tu też grać. W tamtym czasie w mojej selekcji przeważał house i techno, a Berlin był wówczas centrum pewnego rodzaju renesansu muzyki techno z wyraźnymi wpływami Sandwell District. Zanurzenie się w tych dźwiękach było bardzo pociągające. Byłem całkowicie przesiąknięty tym miastem i ówczesną sceną muzyczną. Zrobiłbym wszystko, żeby to wróciło.

 

Samurai Music istnieje od 2007 roku. Brzmienie utworów, które wydajesz na tym labelu jest tak charakterystyczne, że ciężko pomylić je z czymś innym. Skąd wziął się pomysł na otworzenie wytwórni? Skąd zaczerpnąłeś inspiracji?

Wytwórnia powstała w Nowej Zelandii i pierwotnie miała na celu promować artystów nowozelandzkich wraz z artystami z innych krajów na scenie międzynarodowej. Ta koncentracja nie trwała zbyt długo, ponieważ każdy z artystów, nad którym pracowaliśmy, po wydaniu był bardziej skupiony na współpracy z brytyjskimi labelami. Skupiliśmy się więc wyłącznie na brzmieniu, bez żadnego regionalnego ukierunkowania. Mówiłem wówczas do producentów takich jak Klute, Calibre itp.: „Chcę utworów, których nikomu nie wysyłasz, utworów, które Twoim zdaniem są zbyt głębokie lub dziwne”. DnB wywodził się z naprawdę złej ery muzycznej i musiało nastąpić jego przewartościowanie. Nasze wcześniejsze wydawnictwa w pewnym sensie pokazują koniec tej epoki. Myślę, że swoje brzmienie wypracowaliśmy po 3-4 latach. Inspiracja była w moim sercu. Wyobrażałem sobie te dźwięki. Chciałem wydawać muzykę, która tak naprawdę nie była wcześniej wydawana taką, jaką widziałem ją ja. Dodatkowo sprzyjał nam czas, dlatego szybko wypłynęliśmy na szerokie wody.

Co zatem popchnęło Cię do otworzenia kolejnego, nieco innego labelu – Horo?

Horo to moja oda do Berlina. Kiedy się tu przeprowadziłem, muzyka wydawana na winylach wiodła prym. Upajałem się dźwiękami z czarnych płyt. Spędzałem godziny w Hard Wax i Spacehall. Chodziłem tam co tydzień, szukając limitowanych wydawnictw. Insta:mental, ASC czy dBridge rozpoczęli epokę bardzo redukcjonistyczną w DnB, która wpłynęła na wielu bliskich mi producentów i czułem, że taką muzykę mogę wydawać wyłącznie na winylu. Po raz kolejny czas nam sprzyjał i od samego początku wszystko szło jak po maśle. Był to moment, w którym głębsze odmiany techno zaczęły łączyć się z eksperymentalnym ambientem i DnB. Horo totalnie zanurzyło się w tych dźwiękach.

Horo to bardzo charakterystyczny label, który reprezentuje muzykę będącą gatunkiem samym w sobie. Można w nim dostrzec brzmienia techno, eksperymentalne, industrialne oraz DnB okraszone rytualną atmosferą. Wpływy DnB wyraźnie wyczuwalne na labelu są oczywiste. Skąd domieszka techno czy industrialu?

W młodości byłem metalem/punkiem. Było to w okresie świetności tak zwanej muzyki industrialnej. Tamte wpływy odcisnęły na mnie swoje “piętno”. Podobnie było z techno. Niedawno po raz pierwszy zagrałem w Tresorze, co całkowicie zmieniło moje spojrzenie na tę muzykę. Pozwoliło mi zrozumieć i docenić jej różne odmiany.

DiNT reprezentuje właśnie takie punkowe podejście do muzyki elektronicznej i industrialnej. Moja fascynacja tym co robią, wywodzi się z miłości do starych dziwacznych zespołów jak Scratch Acid, Big Black, Birthday Party. Ich celem jest zanurzenie elektrniki w tych poszarpanych, brudnych dźwiękach. Wiem, że większość słuchaczy Horo zastanawia się, skąd taka muzyka na tym labelu i w pełni to akceptuję. Jednak w moim przekonaniu, każdy element idealnie pasuje i tworzy przekrojową całość muzyki, którą kocham. Jeśli chodzi o industrial, to jestem także wielkim fanem Trepaneringsritualen. Ta muzyka daje mi wiele inspiracji.

DiNT – Skewer Shovel (Codex Empire Remix)[HOROEX13R]
YouTube

By loading the video, you agree to YouTube’s privacy policy.
Learn more

Load video

Na obu labelach często wydajesz tych samych producentów. W jaki sposób pozyskujesz artystów na każdy z nich? Skupiasz się na pracy z ludźmi, których twórczość dobrze znasz, by tworzyć pewnego rodzaju “społeczność” czy dajesz też szanse producentom “z zewnątrz”.

Wydawanie płyt jest dla mnie bardzo osobistym procesem i lubię czuć się komfortowo z ludźmi, z którymi pracuję. Ponadto jestem trochę cynikiem i dużo czasu zajmuje mi to, by prawdziwie zakochać się w czyimś dźwięku. Kiedy już to zrobię, lubię z tymi artystami ściśle współpracować i wspierać ich rozwój najlepiej jak potrafię. Szukając materiałów na label, dużo słucham i rozmawiam z bliskimi muzycznie mi ludźmi, sprawdzam, czego obecnie słuchają, dzielimy się odkryciami. Zaprzestałem przyjmowania demo. W moim odczuciu to nigdy nie zdawało egzaminu. Jeśli jednak ktoś, kogo personalnie lubię lub czyją muzykę szanuje, wyśle mi swoje produkcje, to oczywiście chętnie posłucham jego materiału. Podobnie jest z bliskimi mi osobami. Zawsze jestem otwarty na sugestie Sama KDC, czy Andre (Homemade Weapons). W ten sposób otrzymuję całkiem sporo nowej muzyki. Mamy bliską społeczność, a producenci, z którymi współpracuję, wiedzą, że zawsze mogą polecić mi coś, jeśli uważają, że jest to naprawdę dobre. Jedynym problemem, na jaki natknąłem się z osobami z zewnątrz, jest to, że często myślą, że wiedzą lepiej niż ja, jak powinno brzmieć Samurai lub Horo (oczywiście ich muzyka). (śmiech) Jeśli mogę udzielić porady wszystkim, którzy chcą nawiązać współpracę z wytwórniami, szczególnie tymi uznanymi – nie mówcie właściwielom labelu, jaka muzyka pasuje do ich wytwórni.

W dzisiejszych czasach trudno jest znaleźć w Polsce eventy dedykowane muzyce DnB. Nawet te, które dedykowane są głębszym i bardziej eksperymentalnym odmianom techno…  Zdaje się, że muzyka “rave” lat 90. gra pierwsze skrzypce na scenie. Jakie są Twoje odczucia na ten temat? Jak sprawy mają się w Berlinie, gdzie mieszkasz?

Tak, sytuacja tu wygląda podobnie.  Jestem trochę zagubiony i sceptycznie nastawiony do tego, gdzie to wszystko zmierza. Mam nadzieję, że ta era na hiper BPM techno wkrótce minie. Lubię niektórych artystów czy utwory z tego nurtu, ale noce klubowe stały się nudne jak cholera. 5 lat temu wszystko było bardziej otwarte, płynne. Teraz wszystko jest na jedno kopyto. Nawet producenci, których naprawdę kocham, poddają się temu, aby utrzymać swoje bookingi. Do klubów wkroczyła nowa generacja i jestem świadomy, że mogę być poza obiegiem, ale nie potrafię i nie chce się do tego dopasowywać. Chyba po prostu musimy robić to, co kochamy i poczekać…

A jak oceniasz ogólną kondycję sceny w dzisiejszych czasach?

Tak jak wspominałem wcześniej – dzisiejsze imprezy są o wiele bardziej bezpieczne, nieróżnorodne. Wciąż istnieje wiele interesujących odmian muzyki elektronicznej, ale wydaje mi się, że to trochę tak, jakby wszystko już zostało zrobione. Nijakie, bezduszne powtarzanie tych samych schematów zaczyna przejmować stery. Historia zatacza koło. Może tylko ja to zauważam, ale czuję się, jakbym był tu już wcześniej…. Najbardziej zabawne jest to, że mówię to ja, a najwięcej zabawy sprawia mi granie starych junglowych płyt w domu i zabawa breakbeatami w Abletonie. (śmiech) Chyba jestem częścią problemu!

 

Media społecznościowe są dziś niezbędnym narzędziem dla wszystkich artystów. Wydaje się, że przyciągnięcie uwagi słuchaczy bez Instagrama lub Facebooka jest prawie niemożliwe. Jakie jest twoje zdanie na ten temat? Czy uważasz, że media społecznościowe zabiły klimat, czy wręcz przeciwnie?

Wydaje mi się, że jesteśmy w punkcie, w którym dochodzi do nadiru. Postać DJ-a niekiedy sprowadza się do konieczności całkowitego ujawnienia swojej prywatności, relacjonowania całego życia w celu dostania bookingów. Nie zależy mi na popularności, nie chcę być w centrum tego wszystkiego. Moja obecność w Internecie nie ma drastycznego wpływu na moją pracę, więc być może nie jestem w stanie zrozumieć tego, co robią inni.  Ale widzę, jak bardzo może spaść uznanie publiczności, gdy ktoś nie afiszuje się w sieci. Jestem typem artysty o głębokiej obsesji muzycznej i naprawdę nigdy nie czułam się dobrze, pozując do zdjęć i wyświetlając się jako „obraz”. Czuję, że porzuciłem to wszystko, kiedy odszedłem od rocka do muzyki elektronicznej. Szczerze mnie zastanawia, jak ludzie to robią… I jak oczywiste jest to, że muzyczne osiągnięcia niektórych są tak bardzo związane z tym, jak promują się na Instagramie. To oczywiście nie jest ich wina, ale jest to dość brutalny sposób pomiaru popularności. Może jestem po prostu zazdrosny, że nie mogę zmusić się do robienia tego wszystkiego.  W kreację artysty wolę wplatać element tajemnicy i więcej mówić o muzyce niż o sobie. Nie sądzę, by social media miały decydujący wpływ na muzyczny “vibe”, chyba że jedynym regularnym wydarzeniem muzycznym jest dla kogoś Boiler Room. W ciągu ostatnich lat widzieliśmy ludzi, którzy zdali sobie sprawę, że polubienia na Instagramie czy Facebooku wcale nie idą w parze ze wsparciem, jakie otrzymujesz podczas występu, liczbą ludzi, którzy przyszli Cię posłuchać czy rekordową sprzedażą biletów.

Jeśli nie zajmujesz się muzyką, to co robisz? Czy masz jakieś inne pasuje, którym z chęcią się oddajesz?

Gdy nie pracuję nad moim sklepem (www.voidvinyl.com), nie planuję wydań żadnej z wytwórni, organizuję eventy, przygotowuję wystapienia DJ-skie na imprezy lub pomagam w bookingach jednego z artystów wytwórni, pracuję nad muzyką jako Korse lub Presh bądź po prostu się relaksuję, co sprawia mi sporo radości. Po tym wszystkim nie mam już zbyt dużo czasu. Prawie wszystko, co robię, jest związane z muzyką, no może oprócz odrobiny Pilatesu i oglądania filmów. (śmiech)

Published January 04, 2023. Words by Dorota Smyk.