Patrzcie, co narobiłam
Nowy singiel Taylor Swift jest po prostu koszmarny. Pogmatwany na potęgę, bez wyraźnych, chwytliwych motywów, napakowany w zamierzeniu subtelnymi strzałami, które są tak oczywiste, jak fakt, że U2 nigdy nie było dobrym zespołem. Internet zareagował sporą ilością tekstów, w których Taylor malowana jest jako okrutnica popu – jest nawet jeden, który porównuje ją do Cersei Lannister z “Gry o Tron” – i wiecie co? Te teksty mają rację.
“1989” to naprawdę świetny – choć mocno nierówny – popowy krążek, a i na “Red” znaleźlibyśmy kilka sztosiw. Problemem Taylor nie są przeboje (choć po nowym singlu mam spore obawy), a jej osobowość. Niektórzy twierdzą, że piosenkarka jej nie ma, szczególnie w porównaniu do tak wyrazistych postaci, jak Rihanna, Beyonce, czy Drake (oczywiście żartuję, Drake ma mniej osobowości niż kromka chleba z masłem). To nieprawda. Co więcej, ze wszystkich wymienionych (poza Drakiem) ma najwięcej kontroli nad swoją muzyką i wizerunkiem, sama pisze teksty do własnych piosenek (jakkolwiek złe by one nie były, a są bardzo, bardzo złe) i cieszy się samodzielnością w wielu kwestiach, które zazwyczaj są poza zasięgiem gwiazd popu.
Osobowość Taylor – którą możemy oszacować na podstawie jej tekstów, wywiadów i informacji prasowych o kulisach jej działalności – to niezła poczwara. Cyniczna, egocentryczna księżniczka, kompletnie oderwana od życia i rzeczywistości. Niektórzy twierdzą, że w czasie panowania Trumpa Swift powinna milczeć i nie wydawać muzyki – tak, jak milczy na temat jakichkolwiek aspektów rzeczywistości. Kiedy inne gwiazdy muzyki rzuciły się, by wspierać Hillary Clinton przeciw żywej piłce do koszykówki, której źródła leżą w Berlinie 1933 roku, piosenkarka milczała. W trakcie całej kariery Swift nie znajdziemy choć jednej wypowiedzi, którą można zakwalifikować jako “pogląd” – no chyba, że narzekanie na ex-chłopaków z boysbandów to radykalna deklaracja polityczna. Można stwierdzić, że gwiazdy pop poglądów mieć nie powinny, ale to bardzo szkodliwe stwierdzenie – mając tak wielkie grono odbiorców, można zrobić dużo dobrego. Można też założyć, że Swift jest pozbawiona poglądów, bo to przecież osoba bez osobowości, ale to nieprawda. To milczenie jest bardzo wymowne i wyrachowane – każdy pogląd może uszczknąć kawałek ze złotego tortu, jaki piecze od lat. Kiedy obejrzy się wideo dokumentację “1989 Tour” widać też, jakiej muzyki “słucha” piosenkarka i kogo “szanuje”. Te cudzysłowy nie są w stanie oddać bezmiaru strategii i cynizmu, jaki wylewa się na nas z ekranu. Na kolejne przystanki trasy Taylor zaprosiła “swoich idoli i idolki, żeby zaśpiewać wspólnie ulubione piosenki”. Wiecie, jakie to piosenki? Najgorszy szlam dinozaurów i bylejaków z komercyjnych rozgłośni, hity, które wciskane są nam od kilku dekad – od Aerosmith i Ricky’ego Martina po Imagine Dragons. Mamy więc coś dla rodziców, co z dziećmi? Jest Jason Darulo i Weeknd, a nawet Fetty Wap i Wiz Khalifa, którzy reprezentują ten cały “rap”, o którym jest tak głośno ostatnio. Taylor nie tylko sprzedaje siebie – sprzedaje także wszystko, co najgorsze w branży muzycznej, pracując na utrzymywanie szkodliwego status quo i dominacji majorsów.
Ale przecież Taylor tak dzielnie walczyła z serwisami streamingowymi, ktoś powie. Jasne, walczyła, ale nie dlatego, że leży jej na sercu dobro artystów i artystek tego świata. Walczyła, bo wie, że mieć lub nie mieć “1989” w swoim katalogu to dla Spotify, Tidala i innych serwisów kwestia może nie życia i śmierci, ale na pewno gigantycznej ilości użytkowników, którzy wybiorą inne medium, jeśli nie znajdą Swift w ich ofercie. Wycofanie płyty z serwisów to był szantaż, obliczony na uzyskanie lepszych stawek za streamy – przykro mi, bardzo popularny indie-rockowy zespole, twój każdy stream jest warty jakieś dziesięć razy mniej niż pojedynczy stream księżnej Swift. Grizzly Bear narzekali ostatnio na streaming – może czas na jakiś szantażyk? Może porwanie CEO Spotify da nadzieję?
Katalog wykroczeń Swift i jej ludzi wzbogacił się ostatnio o dość horrendalną pozycję. Ticketmaster, jeden z największych operatorów biletów koncertowych na świecie, w porozumieniu ze Swift i jej obozem wprowadził coś, co można nazwać licytacją o bilety. Dzięki aktywności w social mediach, kupowaniu gadżetów i albumów Taylor Swift można rywalizować z innymi o szansę – powtarzam, szansę – na bilet na trasę po nowej płycie artystki. Jeśli to nie brzmi jak odcinek Black Mirror, to dodajmy jeszcze, że wszystkiemu towarzyszy obrzydliwa animacja z kotkami, w których zachwala się całą akcję i piętnuje boty-koniki, z którymi Ticketmaster ma problem. Jasne, po co naprawiać problem, wystarczy nastawić przeciwko sobie naiwne dzieciaki, które za szansę na bilet na koncert idolki będą po części cyber-policją, a po części zawodnikami w Hunger Games popu. Niemal widzę, jak Swift i garniaki z Ticketmastera zanoszą się diabolicznym śmiechem nad gotowym filmikiem, paląc cygara umaczane w krwi niemowląt.
Ale przecież, to niekoniecznie ona stoi za tym wszystkim – o tym decydują jej ludzie, ktoś powie. OK, ale czy artystka, która tak bardzo walczy o wizerunek dziewczyny z sąsiedztwa, która tak bardzo kocha fanów i fanki nie powinna w tej sytuacji powiedzieć stop? “Nie życzę sobie, żeby dzieci brały udział w wyścigu szczurów” – proste, prawda? Ale przecież Ticketmaster daje pieniądze, a kiedy ma się setki milionów, to chce się mieć jeszcze więcej setek milionów, inaczej umrze się z głodu i cała inwestycja bogatych rodziców piosenkarki, którzy zaplanowali jej karierę i biznes, kiedy jeszcze mówiła na kupę “chlebek” przepadnie. Akumulacja majątków sama się nie zrobi, z dziećmi próbującymi przelicytować boty lub bez nich.
Na koniec zajmijmy się nowym teledyskiem piosenkarki. “Look What You Made Me Do” zawiera kilka obrazków, w których “nowa” Taylor zrywa ze “starą” Taylor – przewijają się wizerunki piosenkarki z różnych okresów jej twórczości. I w porządku, subtelności tu nie ma, ale Taylor nie kojarzy się z zaawansowaną metaforyką. Problemem jest scena w wannie pełnej diamentów i palce Taylor, układające się w pistolet… Oczywiście, Kardashianie to wielki rak na ciele ludzkości – kompletne beztalencia, piorące mózgi ludziom na całym świecie i dosłownie ogłupiający miliony. Ale naśmiewanie się z tego, że ktoś był obrabowany pod muszką pistoletu jest niskie, nawet jak na kogoś, kto z jednej strony nagrywa hymn o nieprzejmowaniu się hejterami (‘Shake It Off”), by na tej samej płycie nagrać pogróżki w stronę Katy Perry (“Bad Blood”).
Wbrew wizerunkowi sympatycznej dziewczyny z sąsiedztwa, która promienieje pozytywnością, Taylor to księżniczka-milionerka, żyjąca w bańce swoich związków z celebrytami i pływająca w pieniądzach od naiwnych nastolatek, które myślą, że ich idolka jest taka, jak one. Dzieci, jeśli jesteście Hyziem, Dyziem i Zyziem i możecie korzystać z fortuny Sknerusa, to tak – Taylor jest jak wy! Jasne, nie jest tajemnicą, że gwiazdy popu to często odrażające istoty, ale Swift, ze swoim wiecznym kompleksem ofiary, którym manipuluje na lewo i prawo, z szemranymi praktykami biznesowymi, z milczeniem na temat czegokolwiek innego, niż jakiego żelu do włosów używa Harry Styles, zasługuje na osobny krąg pop-piekła. Jeszcze jakby przestała nagrywać chwytliwe przeboje, to z czystym sumieniem będzie można ją bojkotować – a tak patrzę na winylowe wydanie “1989” na mojej półce i myślę, czy to całe oddzielanie artystki od dzieła ma jakikolwiek sens…
Published September 01, 2017.