Korzenie punk rocka
Punk rock to gatunek muzyczny pełen historycznych paradoksów. Utożsamiany z wybuchem, po którym biznes muzyczny nie mógł być taki sam, czerpał pełnymi garściami z oldschoolowego rock’n’roll’a, najbardziej prymitywnych i dzikich aspektów muzyki lat 60-tych. Brak wymagających gitarowych solówek, programowo niechlujny wokal, obsceniczne teksty dla wielu osób były i będą motorem do sięgnięcia po instrumenty. Wyczerpująca analiza punku przed punkiem pewnie przybrałaby objętość solidnej encyklopedii. Ten skromny tekst traktuję raczej, jako wstęp do wejścia w proto-punk. Ominąłem przy tym zespoły tak oczywiste w tym kontekście jak MC5, New York Dolls, The Velvet Underground, Patti Smith czy The Stooges, którzy zasługiwaliby na odrębne opracowania.
„Who Put The Bomp” i Flamin’ Groovies
Podwaliny pod punk kładli zarówno muzycy, jak i dziennikarze, którym marzyła się alternatywna rzeczywistość, w której The Beatles rozpadają się przed nagraniem „Sgt. Pepper’s Lonely Hearts Club Band”, albumu zwiastującego erę progresywnego rocka z wypieszczonymi konceptualnymi albumami. W historii proto-punk’u nie można pominąć Grega Shaw’a współzałożyciela pisma „Mojo”, który w 1970-tym wraz z żoną Suzy zaczyna pracę nad fanzinem „Who Put the Bomp”. Ta dwójka muzycznych nostalgików będzie przez lata lansować zespoły z nurtów mid-sixteen british invasion i american garage. Ich pupilami byli między innymi pochodzący z San Francisco Flamin’ Groovies. Jak słychać w załączonym niżej tracku panowie umiłowali sobie dobre melodie, a zamiast rozbudowanych solówek woleli traktować swoje instrumenty w bardziej nonszalancki sposób. Gdyby dekadę później ktoś ich wysłał do szkoły artystycznej w Nowym Jorku, mogliby przybić piątkę z Sonic Youth. Greg Shaw oprócz wychwalania zespołu w swoim piśmie był również przez kilka lat managerem Flamin’ Groovies, a w 1974-tym przekształcił zina w wytwórnię, pod której banderą wydawał tak wypływowych twórców jak Devo czy Iggy Pop.
Malcolm McLaren i pub rock
Malcolm McLaren, znany z managerowania Sex Pistols, był obecny w muzyczno-modowym światku już kilka lat wcześniej. W 1971-szym razem ze swoją partnerką Vivienne Westwood otworzył butik Let It Rock, kultowy wśród reprezentantów subkultury Teddy Boys. Wielką Brytanię zalewała wówczas fala rockabily revival, nurtu wielbicieli Elvisa Presleya i Buddy Holly’ego. Malcolm i Vivienne nie ubierali jednak „Tedków” zbyt długo. Cały czas szukali dla siebie nowych rozwiązań i wyzwań. Inspirację przyniosła podróż do Nowyego Jorku. Tam para natrafiła na kapelę o wyjątkowo wyzywającym jak na tamte czasy image’u, New York Dolls. McLaren został ich managerem. To doświadczenie było jednym z czynników popchnięcia butiku w bardziej prowokacyjną stronę, zaowocowało również zmianą nazwy z Let It Rock na SEX. New York Dolls wynoszona później pod niebiosa między innymi przez Morriseya z The Smiths i SEX zapowiadali mały przewrót wizerunkowy w muzyce popularnej. Do przewrotu sonicznego przyłożyły się za to kapele z nurtu pub rockowego, niezwykle mocnego w Londynie i Essex w roku 1975-tym. Zespoły jak Ducks Deluxe czy Chilli Willi and The Red Hot Peppers do estetyki pierwszej połowy lat 60. dorzucały jeszcze więcej energii, niechlujności i dzikości. Simon Reynolds w „Retromanii” pisał, że w kontrze do psychodelicznego rocka pubrockersi zamienili kwas na piwo i amfetaminę. Szczególnie ważnym składem był Dr. Feelgood, których fanami byli muzycy The Jam i Gang Of Four. Zespół był bardzo konsekwentny w swoim rock’n’rollowym prymitywizmie. Debiutancki album „Down By The Jetty” był nagrany w mono. W teorii miał być to bunt przeciwko rozbuchanym produkcjom. W praktyce, zespół próbował nagrywać w stereo, ale ponoć brzmiało to fatalnie. Podejście do produkcji bandów pub rockowych było bardzo bliskie tym ze sceny niezależnej. Nie dysponując wielkim budżetem, kapele musiały działać szybko i odpuszczały sobie i producentowi wielogodzinne szlifowanie materiału.
Lenny Kaye i „Nuggets”
Lenny Kaye zapewnił sobie miejsce wśród protoplastów punku, nie tylko będąc gitarzystą w zespole Patti Smith (której „Horses”należy do proto-punkowego kanonu), ale może nawet w większym stopniu stojąc za wydawnictwem „Nuggets”. Ten niezwykle ambitny projekt był początkowo zaplanowany na osiem albumów, z których każdy skupiał się na muzyce z innego rejonu Stanów Zjednoczonych. Ostatecznie Elektra przystała na jeden dwupłytowy album. Lenny sprzedając płyty w nowojorskim „Village Oldies”, stał się prawdziwym specem od wyławiania zapomnianych muzycznych pereł. Jego kompilację wśród swoich najważniejszych płyt wymieniali muzycy Pere Ubu i Television, a w książeczce do płyty odnotowujemy jedno z pierwszych użyć terminu „punk”.
Death – zapomniani giganci z Detroit
Detroit był i dalej pozostaje bardzo mocnym ośrodkiem niezależnego rocka. Stąd pochodził między innymi bardzo ważny dla rozwoju muzyki gitarowej skład MC5 i ? and the mysterians, prawdopodobnie pierwszy zespół określony mianem „punkowego” w prasie. Tam też uformowało się też protopunkowe Death. Funkowe trio, które po zobaczeniu koncertu The Who zwróciło się w stronę agresywniejszej muzyki. Historia jest pełna wielkich płyt docenionych po latach, żeby wspomnieć tylko o „Berlinie” Lou Reeda czy „Spiderland” Slint. „For The Whole World To See” czekało na swoje wydanie 34 lata. Powodem była nazwa grupy. Columbia Records, która fundowała sesję, naciskała na zmianę nazwy. Zespół odmówił. Rok po zarejestrowaniu materiału udało się wydać dwie piosenki w szalonym nakładzie pięciuset egzemplarzy pod banderą Tryangle Records, a dwa lata później, w 1977-mym Death zawiesiło działalność. Muzycy grali potem w zespołach gospelowych i reagge’owych. „For The Whole World To See” dalej pewnie kurzyłoby się na studyjnych półkach, gdyby nie doceniony przez krytyków Rough Francis, skład grający utwory Death założony przez synów jednego z jego członków, Bobby’ego Huckney’a. Mieliśmy więc do czynienia z paradoksalną sytuacją, kiedy za pośrednictwem coverbandu poznajemy zespół, który głównie z powodu nieszczęśliwej nazwy nie zapisał się wielkimi literami w historii muzyki gitarowej. Zaginiony album wyszedł w 2009-tym roku. Wtedy też zespół się reaktywował. W 2012-stym miała miejsce premiera dokumentu poświęconego grupie, „A Band Called Death”.
Jaskółki punk rocka
Poza ludźmi i składami warto przyjrzeć się jeszcze pojedyńczym utworom zapowiadającym punkowy zwrot. Większość z nich można by było włożyć do teczki z napisem „za brzydkie na rock’n’roll’a”. Po erze gangsta rapu trudno w to uwierzyć, ale instrumentalny utwór „Rumble” Linka Wray’a był niegdyś zbanowany w radiu za propagowanie przemocy. Kłopotliwy okazał się tytuł będący slangowym określeniem na bójkę między gangami. Był to jednocześnie jeden z pierwszych zarejestrowanych tracków, w którym gitarzysta używał power chordów, na których będzie potem bazowała muzyka punkowa. Na inspirację „Rumble” powoływał się Iggy Pop. Z bardziej egzotycznych wpływów, Johnny Ramone za idealny utwór rock’n’roll’owy uważał „Communication Breakdown” Led Zeppelin. Jeśli ogołocić numer z piejącego Roberta Planta i wirtuozerskich solówek nietrudno znaleźć punkty styczne z późniejszym stylem Ramones. Wśród skowronków zwiastujących punk rock zwykło się wymieniać również The Who ze względu na prawie wypowiedziane słowo „fuck” w „My Generation”, zabieg powtórzony później przez Jonny’ego Rottena z Sex Pistols w „Pretty Vancant”. Listę można rozszerzać o jeszcze wiele artystów z lat 50. i 60., którzy wyróżniali się niestandardowym podejściem wokalnym i jakąś formą obsceniczności w tekstach. Na ciekawe przykłady można trafić, chociażby w filmiku „Before 1976: How Punk Become Punk”, który był pomocny przy pisaniu tego artykułu.
Published March 05, 2019. Words by Mateusz Romanowski.