Cyfrowy krzyk
20-to letni raper XXXTentacion został zastrzelony w poniedziałek na Florydzie. Nie były to porachunki gangów, prawdopodobnie nie był to efekt wciąż uskutecznianej przez rapera artystycznej prowokacji, ani kosmiczna sprawiedliwość za przemoc domową, jakiej się dopuszczał. Nie. Na ten moment wiemy tylko tyle, że był to napad rabunkowy, motywowany torbą Louis Vuitton. “The land of the free and the home of the brave” z amerykańskiego hymnu to głównie “the land of the guns and the home of the poor”.
Bezsensowna śmierć artysty i reakcje na nią mówią nam wiele rzeczy: o współczesnej Ameryce, ale i o stanie opinii publicznej. To pierwsze zostawię obywatelom i obywatelkom piekła na ziemi, jakim jest kraj rządzony przez Trumpa i jego bogatych kolesi. Ale to drugie dotyczy nas wszystkich. X został wyniesiony na piedestał nie przez zdemoralizowaną branżę muzyczną – chociaż niewątpliwie w tym pomogła – ale przez pogubionych młodych ludzi. Nie chcę się powtarzać, bo pisałem niemal to samo przy okazji śmierci Lil Peepa, ale jednak trochę muszę: popularność takich postaci wynika wprost z zagubienia. I tak, jak jako nastolatek słuchałem pretensjonalnych (i z perspektywy czasu dość idiotycznych) tyrad Jonathana Davisa z KoRna, czy Corey’a Taylora ze Slipknota, tak dzisiaj te emocje zagospodarowują postaci takie, jak X. Naładowany niedojrzałymi emocjami współczesny rap jest w prostej linii kuzynem nu-metalu, ale z dużo bardziej nihilistycznym i pustym przekazem (wracając np. do tekstów Slipknota myślę, że to niekoniecznie gorzej). Czy XXXTentacion był koszmarną osobą i przemocowcem? Jeśli wierzyć sądowym aktom, to tak, jak najbardziej. A jednak to nie była przeszkoda w jego drodze na szczyt, ba, te oskarżenia wręcz napędziły jego karierę. Kultura popularna od dziesięcioleci wmawia nam, że “bad boy” to ktoś tajemniczy, niezrozumiały. Nie wiem, na ile X to rozumiał i cynicznie rozgrywał, a na ile był tylko łodzią niesioną przez falę. Ilość idoli, którzy tajnie bądź jawnie krzywdzili innych jest ogromna – od porywacza Jimmy’ego Page’a i Charlesa Bukowskiego, który kopał swoją partnerkę na wizji, po damskiego boksera Chrisa Browna (pozdrawiam paskudny teledysk Lil Dicky’ego) i alko-gnębiciela Nasa. W rozmowach o tych postaciach nie ma miejsca dla ich ofiar – zostały złożone na ołtarzu modernistycznego “wielkiego artysty”, któremu nie tylko należy wybaczać, ale prezentować taki rys “złego chłopca” jako atrakcyjny. Nie rozwiążemy odwiecznego problemu oddzielenia twórcy od dzieła, ale możemy chociaż pytać i pamiętać.
Wracając do XXXTentacion, to reakcje na jego śmierć były przewidywalne – rozpacz fanów i fanek; koniunkturalne pożegnanie “wielkiego artysty” ze strony mediów branżowych; sensacjonalizm mediów niebranżowych; schadenfreude, a nawet satysfakcja i podśmiechujki ze strony obrońców moralności. A zatem dominują emocje lub cynizm prowokowany klikalnością, nic dziwnego w epoce hiperkomunikacji i hiperkapitalizmu. Śmierć X-a jest bezsensowna na wielu poziomach: dosłownym, symbolicznym, ale i kulturowym – ani ona, ani dyskusja o niej nie wnoszą nic, co prowokowałoby jakiekolwiek wnioski. Archaiczny (i dość szkodliwy) koncept szacunku dla zmarłych został zamieniony na teatralną rozpacz lub dziką satysfakcję. W internetowej przestrzeni miejsca na umiar i racjonalizm jest niewiele, być może w ciemnych kątach, daleko poza świętym światłem klikalności. Śmierć X-a nie będzie przyczynkiem do dyskusji o fabryce przemocy, jaką jest współczesna Ameryka, nie będzie również sądem nad karygodnym zachowaniem artysty. Będzie za to powodem wielkiego, cyfrowego krzyku, chórem tysięcy głosów, których celem nie jest rozmowa, wniosek, czy informacja, a po prostu zaznaczenie obecności w depresyjnej współczesności. I ja też, ze smutkiem, do tego chóru dołączam.
Published June 21, 2018.