5 niezależnych polskich płyt, których nie możesz przegapić
Mateusz Romanowski
Gdyby sugerować się nominacjami do Fryderyków w kategorii muzyka alternatywna można by stwierdzić, że zatrzymaliśmy się (w najlepszym wypadku) gdzieś w okolicach początku poprzedniej dekady. W niektórych periodykach najważniejsze płyty ostatnich dziesięciu lat nagrały osoby zmieniające historie muzyki pół wieku temu. Niniejszy tekst przedstawia tegoroczne albumy, które w alternatywnej rzeczywistości zasługiwałyby na pojawienie się na liście Billboardu, ale w efekcie smutnego splotu okoliczności dalej nie udało im się trafić nawet na Olis.
Wczasy – Zawody
Wczasy to nowo-romantyczny duet, który pojawił się w idealnym miejscu i czasie. Do świadomości ludzi już powoli przebija się fakt, że nie każdy zostanie Stevem Jobsem, a wolny rynek nie zweryfikuje wszystkich zgodnie z ich prawdziwą wartością. Co za tym idzie, większości z nas nie wyjdzie i będziemy wykonywać pracę niezgodną z naszymi ambicjami i kompetencjami do śmierci. Jest się czym smucić? Jest, ale można też odpłynąć w krainę beztroski i dziecięcych snów i napisać trochę bezpretensjonalnych piosenek o tym, że marzy się o zajęciu miejsca Prince’a, Bowiego albo chociaż Jacka Cygana. Do celu przed chłopakami jeszcze dosyć długa droga, ale mignięcie ze swoim utworem „Dzisiaj Jeszcze Tańczę” w zapowiedziach filmowych hitów TVN’u może być dobrym początkiem. Nie będzie płyty, która w bardziej adekwatny sposób przypomni o tym, że nie trzeba być we wszystkim najlepszym, a miłość jest lekiem na wszystko.
Ugory – Matko Ciszy
Ugory działają już parę ładnych lat, a tylko w zeszłym roku dorobiły się dwóch albumów wydanych przez netlabel „Trzy Szóstki”: nerwowej, noise-rocko’owej „Padliny” i„Wstrętu” łączącego w sobie wątki neo-folkowe z walcowatą psychodelią spod znaku twórczości Earth. Tegoroczna „Matko Ciszy” jest rewolucyjna dla Ugorów ze względu na sam sposób powstania, wcześniej mieliśmy do czynienia z solowymi nagraniami mózgu projektu, Marcela Gawinieckiego z zaproszonymi przez niego gośćmi, teraz regularny skład. Co pięć mózgów to nie jeden. Płyta przebija wszystkie poprzednie pod względem pomysłowości i potęgi brzmienia. W najbardziej intensywnych momentach przypomina najlepsze dokonania The Angelic Process, ale jednocześnie jest to głos na tyle odrębny, że najprościej chyba napisać w jego kontekście o poszukującym metalu łączącym w sobie wątki post-rocka, drone’a i shoegaze’u.
XDZVØNX – tape1
Wrocławski duet tworzony przez Børę i Snufkina, który serwuje na swojej debiutanckiej taśmie mieszankę brzmień kojarzonych z latami 80-tymi, szorskiego IDM-u, digital hardcore’u i rapu. Parę lat temu może wydałby ich poszukujący skwer.org . W nawijce Snufkina czuć z resztą podobny rodzaj emocji i bezkompromisowości, co wcześniej u Kidda wydawanego przez wspomniany label. Dobrze koresponduje to ze tym, co dorzuca od siebie wokalnie Børa, stylem balansującym między sakralnymi wokalizami, a oldschoolową Hanin Elias. Wszystko spaja niepokojąca, analogowo-trzeszcząca aura, którą jeszcze mocniej intensyfikują teksty. „Zbijasz piątkę z kimś między szefem, a ziomkiem, jest poniedziałek, a deadline był na piątek. Miał być, bo żeby być target musi być content, a żeby był content ktoś musi zachować się jak chorągiew”.
Julek ploski – Tesco
Scena, którą niedawno opisał Bartosz Nowicki w świetnym tekście, jako „młodą polską elektronikę”, jest na tyle płodna i kreatywna, że aż żal wyciągać kogokolwiek „przed nawias”, ale jeśli trzeba to palmę pierwszeństwa wręczyłbym julkowi ploskiemu i jego „Tesco”. Sample, które były podstawą tej dźwiękowej podróży twórca przez lata nagrywał za pomocą prostego dyktafonu w telefonie. Na ich bazie zaplanował dla słuchaczy wielobarwną podróż, która łączy w sobie elementy minimalu, ambientu i glitchu. Poza dalszą twórczością Julka warto sprawdzać, co pojawia się w katalogach takich labeli, jak enjoy life, Audile Snow, Magia, Pointless Geometry czy BAS Kolektyw, które mocno trzymają rękę na pulsie tego, co obecnie nowe w rodzimej elektronice.
Koza – Loty EP
Było na przestrzeni ostatnich miesięcy trochę przedsięwzięć „w hołdzie” dla złotych lat polskiego, ulicznego rapu, żeby wymienić tylko The Generacje, WCK i „Chropowato EP” Mady. Zupełnie z innej tradycji czerpał na swojej „Loty EP” Koza. Coś dla siebie mogą tu znaleźć słuchacze, którzy docenili Echinaceę czy „Człowieka, który chciał ukraść alfabet” Eldo/Bitnix. Rozmyte brzmienie, głęboki bas, szeleszcząca produkcja, abstrakcyjne teksty. Niewielu było takich raperów w Polsce w ostatnich latach. Bystrych, ale nie-przeintelektualizowanych. „Kwasowych”, ale bez pretensjonalnej otoczki. Na pewno warto mieć tego chłopaka na celowniku. Tym bardziej, że utwory, które zaserwował nam już z kanału Lekter Records pokazują, że równie dobrze sobie radzi na bardziej współczesnych beatach. We wspomnianej wytwórni wydawali na początku odnoszący dziś coraz większe sukcesy Otsochodzi i Szopeen. Koza ma wszelkie predyspozycje, żeby za parę lat być naprawdę znaczącym graczem na rodzimej scenie rapowej.
Published September 24, 2018.