Electronic Beats Poland

Skorpion bez jadu

Słuchając “Scorpiona”, piątego studyjnego albumu Drake’a, cały czas towarzyszyła mi myśl: “ile czasu mu jeszcze zostało?” “Scorpion”, w myśl zasady stream trollingu, składa się z dwóch płyt i jest pierwszym albumem artysty, który zbiera chłodne bądź negatywne recenzje od części opinii publicznej. Do tej pory złoty chłopak z Kanady mógł liczyć na absurdalną wręcz przychylność. Jego ostatnie muzyczne wysiłki (czy “wysiłki” – ale do tego wrócimy) w większości są nieszkodliwe i neutralne. Ale od mixtape’u (?) “If You’re Reading This It’s Too Late”, na którym Drake pokazał się jako głodny i sprawny raper, poniekąd zbijając zarzuty i pretensje bardziej tradycyjnej hiphopowej publiki, testuje moją cierpliwość.

Każdy kolejny krążek prezentował coraz niższy poziom artystyczny, a coraz wyższy poziom leserstwa. “More Life”, nie album a playlista (nazywanie swoich albumów czymś innym jest marketingiem o wysokim stopniu lamerstwa), konformistycznie próbowała włączyć dancehall, grime – łącznie z komicznymi próbami angielskiego akcentu – i tropikalne patenty do repertuaru Kanadyjczyka, z różnym skutkiem. Pomimo kilku świetnych przebojów, “More Life” była lekko wymęczoną zszywanką, wypuszczoną nie po to, żeby wspiąć się wyżej, czy powiedzieć cokolwiek, a bardziej, żeby nabić odsłuchy, zgarnąć platynową płytę (dzięki kompletnej kapitulacji branży muzycznej wobec potęgi streamingu) i obronić swoją pozycję jako popkulturowej ikony.

YouTube

By loading the video, you agree to YouTube’s privacy policy.
Learn more

Load video

Nie należę do grona hejterów Drake’a – “Take Care” czy “Thank Me Later” to fenomenalne wręcz płyty, ogrywające najmocniejsze strony artysty – emocjonalnie kruchego facecika, który jedną ręką pręży muskuły, a drugą ociera łzy po złamanym sercu. Ale w momencie, w którym Drake-artysta stał się Drake-ikoną, rozpoczął się proces twórczego wyjałowienia. Efektem tego procesu jest “Scorpion”, album pozbawiony prawdziwych przebojów, prawdziwych emocji, prawdziwej ambicji. Za to trwający prawie 90 minut. Wspominałem o opinii publicznej i niezbyt przychylnych recenzjach. Oczywiście gigantyczny fanbase Drake’a w ogóle się nimi nie przejął, a liczby – jakkolwiek oszukane przez skandaliczny sposób naliczania “jednostek sprzedaży” w dobie streamingu – się zgadzają. Jest jednak jedna ważna rzecz – Drake nie robi się młodszy i już teraz rywalizuje z całymi legionami Lilów i Youngów o kolorowych włosach. Jego fanbase, raczej młody, nie będzie miał problemu z porzuceniem Kanadyjczyka na rzecz młodszego, świeższego zawodnika czy zawodniczki (a śmiem twierdzić, że szeroką publikę w 2018 bardziej elektryzuje Cardi B i Lil Pump). Szef OVO powinien wymyślić się na nowo, udowodnić, że ma w sobie następny “Shut It Down”, “Marvins Room”, a nawet “Hold On, We’re Going Home”. Nie zrobił tego.

“Scorpion” ma mocne otwarcie. “Survival” ma kapitalny bit, wojownicze i pełne emocji zwrotki Drake’a. Zresztą pierwsza część albumu jest w miarę porządna, muzycznie pokrewna wczesnym dokonaniom artysty. Szczególne lubię “Emotionless”, którego tekst krytykuje wpływ Instagrama na ludzi – Drake potrafi powiedzieć coś wartościowego, kiedy mu się chce. Niestety, kiedy brak mu chęci, serwuje coachingowy bullshit spod znaku “czuj(ę) się dobrze”, ewentualnie stroszy piórka w paranoicznych, rapowych przechwałkach (pozdrawiam numer “Mob Ties”). Jeśli “Scorpion” skończyłby się na pierwszym woluminie, mielibyśmy do czynienia z przeciętną płytą Drake’a – nie wiem, czy lepszą od ‘More Life”, ale z pewnością całkiem ok.

Niestety, o ile z pierwszej płyty potrafię wskazać kilku faworytów, tak drugi krążek jest męczarnią. Szkieletowe bity, niemrawe jęczenie, teksty pełne waty cukrowej udającej treść. Nic mnie tak nie rozbawiło, jak żałosna próba urodzinowego hymnu, który próżnię próbuje nadrobić wulgarnością. Jeśli pomysłem na album było pokazanie dualizmu Drake’a – zadziornego z jednej strony, wrażliwego z drugiej, to można to było zrobić dużo lepiej, głównie przez selekcję materiału.

https://www.youtube.com/watch?v=VmwOMtkDxtk

Nad “Scorpionem” krąży jeszcze jeden cień. Pusha T. To, co zrobił dawny członek Clipse Drake’owi, przejdzie do annałów hip-hopu. Jakiekolwiek przechwałki i groźby Kanadyjczyka – nagrane zapewne przed beefem – brzmią komicznie w kontekście rzeźni, jaką urządził mu Push. Premiera “Scorpiona” jest wręcz zatruta przez ten beef i jeśli Drake’owi zależałoby na reputacji w branży, powinien ją odsunąć, a sam album przebudować. Niestety, jedyne echa sytuacji z Pushą znajdziemy w rzuconej od niechcenia linijce w “Emotionless” (‘I wasn’t hiding my kid from the world/I was hiding the world from my kid’) i utworze “March 14”, gdzie Drake sili się na surową konfesyjność znaną z “4:44” Jay’a – Z. W efekcie wywracając się na plecy. Do dziś zachodzę w głowę, jakie demony szepnęły mu do ucha, że odpowiadanie Pushy jest dobrym pomysłem – ponownie, fanbase Kanadyjczyka nie dba o jego porażkę (czy wręcz tę porażkę neguje), ale branża muzyczna i opiniotwórcze media już odnotowują potencjalny zmierzch epoki Drake’a. Żeby być fair, to dość długa epoka. Artysta miał w rękach wszystko, by ją przedłużyć – niestety, wybrał inaczej.

“Scorpion” jest kompletnie pozbawiony jadu. To strata czasu i dowód na wypalenie Drake’a, który nie poradził sobie z presją, własnym egotyzmem i zgnuśnieniem. Czy to był ostatni dzwonek? Raczej nie, ale nie widzę wielkich zmian w przyszłości – liczby ze streamingów same otwierają korki szampanów w siedzibie OVO, a nic tak nie demotywuje, jak finansowy sukces. Artystyczny bankrut Drake to wciąż finansowy bogacz Drake i żadna liczba złych recenzji tego nie zmieni. Dlatego nie słuchajcie tego męczenia buły, posłuchajcie np. jednego z mixtape’ów 03 Greedo, który w śpiewany rap wkłada prawdziwe emocje. Posłuchajcie odnalezionego albumu Coltrane’a, który uzdrowi Wasze dusze. Posłuchajcie pierwszego od 9 lat albumu Immortal, który podniesie Wasze ciśnienie w najlepszy z możliwych sposobów. A Drake? Niedługo nawet nastolatki będą prychać na niego z obojętnością.

Published July 12, 2018.